KSIĄŻKI DLA NAJMŁODSZYCH. MÓJ BARDZO OSOBISTY KANON (CZ. II)
Stanisław Lem – za życia dyżurny kolejkowicz do Nobla – nie potrafił wzbudzić mojego zachwytu, choć przeczytany w podstawówce „Obłok Magellana” do dziś wspominam jako duże przeżycie. Nieporównanie większe w latach dzieciństwa wywarł jednak Juliusz Verne. Tyle przewidziałem na dzisiaj z dziedziny science-fiction, w kolejce czekają jeszcze „Baśnie” Andersena i „Janko muzykant” Sienkiewicza.
JULIUSZ VERNE, DWADZIEŚCIA TYSIĘCY MIL PODWODNEJ ŻEGLUGI
Dużo się zmieniło. Powieść, którą przeczytałem chyba ze trzy razy, dziś, po przekartkowaniu, okazała się w części nużąca. Głównie za sprawą długich i – jak się można domyślić – trącących myszką, wywodów naukowych jej bohatera – kapitana Nemo. Nie zmienia to faktu, że w historii literatury fantastycznej książka zapewniła sobie trwałe miejsce. Jakie są moje wspomnienia?
Dla kilkuletniego chłopca podróż z charyzmatycznym kapitanem była chyba pierwszym testem na wyobraźnię. Nie mam wątpliwości, że lubię oglądać filmy o podwodnym świecie tylko dlatego, że kiedyś na półce znalazłem tę powieść, a słowa kapitana nadal budzą moje emocje: „Morze jest wszystkim! To przeogromna pustynia, na której człowiek nigdy nie jest samotny, bo czuje wszędzie wokół siebie drgające życie. Morze jest nosicielem jakiegoś nieznanego, niezwykłego i potężnego życia, jest ruchem i miłością; jest żywą nieskończonością.”
Całkiem niedawno dowiedziałem się, że w rękopisie kapitan Nemo był Polakiem, powstańcem styczniowym, który po powrocie z zesłania na Syberię chce pomścić śmierć swojej rodziny. Planuje zatapiać rosyjskie statki handlowe. Nic z tego nie wyszło, wydawca Verne’a nalegał na zmianę i oto bohater stał się hinduskim księciem Dakkarem. O co chodziło? O dobre stosunki francusko-rosyjskie. Że też ta polityka panoszy się wszędzie, nawet w podwodnych otchłaniach. Tym sposobem jedynym śladem sympatii autora jest wiszący w kajucie kapitana Nemo portret Tadeusza Kościuszki.
Nie przeczytam ponownie, ale kapitan Nemo i tak pozostanie dla mnie już na zawsze pierwszym literackim dżentelmenem – mężczyzną stanowczym, wrażliwym, małomównym, koneserem sztuki i trochę odludkiem. Takich do dziś lubię, nie tylko w literaturze.
JAN CHRISTIAN ANDERSEN, BAŚNIE
Poruszanie się w świecie książki dla najmłodszych nie było w dzieciństwie łatwe. Żadnego rozeznania w rankingach, znajomości nazwisk, gatunków, trendów. Wszystko na łasce (czytaj: znajomości literatury) rodziców. Nie zawsze gusty się pokrywały, czasem po odsuniętą ze znudzeniem lekturę sięgałem ponownie, często z zachwytem, wiele lat później. Najczęściej były to jednak trafienia w punkt. To właśnie przypadek „Baśni” Andersena. Dużej księgi z niezapomnianymi ilustracjami Szancera. Co ciekawe, inni klasycy gatunku – bracia Grimm jakoś mnie nie przekonali (tym bardziej, że po lekturze bałem się zasnąć), natomiast Andersen przywołuje do dziś rodzaj szczególnej emocji.
Jest w tej twórczości jakiś inteligentny rodzaj metafory, który dociera etapami; im więcej się wie o życiu, tym głębiej odczytuje ukryte sensy baśniowych historii. „Dzielny ołowiany żołnierzyk” to podobno opowiastka o tym, że nie należy niszczyć zabawek. Może w warstwie dosłownej, choć i to mnie jakoś nie przekonuje. Bardziej za to opinia Brunona Bettelheima, który w książce „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” pisze, że baśń pozostaje dla dzieci mitem, dostępnym zarówno „nieuczonemu umysłowi dziecka, jak wysoko rozwiniętej umysłowości dorosłego.”
Byłby więc „Dzielny ołowiany żołnierzyk” małym, z czułością napisanym traktatem o kruchości życia, niespełnionej miłości i jej wielkiej mocy, odstawaniu od reszty, zachowaniu godności w cierpieniu.
A jakże rozległe otwiera się pole do dywagacji: kim jest współcześnie – on i baletnica. Nie każda literatura pozwala na tak wielowątkowe interpretacje.
HENRYK SIENKIEWICZ, JANKO MUZYKANT
I ponownie tekst o wrażliwości, niespełnionych marzeniach, odmienności i braku zrozumienia. Wszystko to w noweli o wątłym, chorowitym chłopcu, żyjącym gdzieś na polskiej wsi zaboru rosyjskiego, obdarzonym niepospolitym talentem muzycznym. Fascynują go skrzypce, więc zakrada się do dworu, by ich chociaż dotknąć. Oskarżony o próbę kradzieży, umiera po wychłostaniu.
Lektura zajmuje kwadrans, a kiedyś była długą, i mimo przygnębiającej treści, świąteczną celebracją. Jak niemal każdy mój kontakt z literaturą. Pomyśleć, dopiero co byłem analfabetą, aż tu nagle poznałem tajemny kod otwierający dostęp do innych światów. Czyż to nie jeden z większych cudów?
Bardzo chciałbym poznać, przypomnieć sobie, ten rodzaj pierwotnego, dziewiczego odczytywania sensów. Wykluwającą się interpretację, która w trakcie czytania stwarzała mniej lub bardziej spójną całość na miarę możliwości dziecięcego umysłu.
Bo nie mam wątpliwości, że czytane obecnie teksty – nawet wyjątkowej urody – „przykryte” tysiącami wcześniejszych książek i opracowań, pozbawione są tej jedynej w swoim rodzaju świeżości odkrywcy, stawiającego pierwsze kroki na nieznanym literackim lądzie.
- 23.11.2018
- Brak komentarzy
- 0
- czytanie książek