MARZENIA SENNE, DWIE TEZY I POŚCIEL W OKNACH
Zasypiam i śnię. W innym wymiarze od razu mam sporo do załatwienia i przeżycia. Spotykam, frunę, walczę, przytulam, szturmuję. Pęka dzienna cenzura. Jestem niezwyciężony i boję się. Spełniam najskrytsze marzenia i poznaję gorycz brutalnego odbierania ich na zawsze. Sen sprawia, że mogę wszystko albo nic. I tak co noc oswajam się z, nie dającą się oswoić, postacią niebytu. Pewnie, jak wszyscy.
Spędzam w tym dziwnym stanie jedną trzecią życia. Jakoś nie buntuję się przeciwko marnotrawstwu takiej ilości bezcennego czasu. Może nie bardzo mam na to chęć. Poszukiwać odpowiedzi w trochę dziś przykurzonej i nonszalancko traktowanej teorii freudowskiej? Mówi ona, że na jawie odbijamy się nieustannie od fantazji i pragnień na tyle nieosiągalnych, że bardzo często nieświadomie od razu wypieranych.
Jedynie marzenia senne otwierałyby furtkę do tłumionej części naszej świadomości. Freud przekonuje, że wkraczamy wtedy z jednej strony w obszar blokowanych w ciągu dnia pragnień, a z drugiej – to wydaje mi się akurat mniej zgodne z moimi doświadczeniami – teren sennych marzeń ma pod swoim nadzorem bezwzględny cenzor, który łagodzi wymowę i sprowadza ją do wersji akceptowalnej.
Sen służy więc do regeneracji fizycznej organizmu, a marzenia senne do regeneracji psychiki. Rozładowują napięcia, których na jawie bez liku, poprzez ich nocną „obróbkę”. Bez tego wentylu bezpieczeństwa nie bylibyśmy w stanie skutecznie funkcjonować. Tyle sędziwy twórca, staroświeckiej dla wielu, psychoanalizy. Z różnych jego hipotez lubię akurat tę, bo jestem w niej traktowany jako spójna całość – to, co nie spełnione i zepchnięte gdzieś w zakamarki świadomości za dnia to realizuję i odkrywam w czasie nocnego snu.
Współczesna teoria mówi jednak coś zupełnie innego i daleko jej do jakiegokolwiek romantyzmu. Dwaj amerykańscy psychiatrzy, Hobbson i McCarley dowodzą, że nie psychologia, a jedynie i wyłącznie fizjologia jest powodem moich marzeń sennych. Zwyczajnie, w czasie snu dochodzi w mózgu do zupełnie przypadkowych wyładowań elektrycznych, losowo wywołujących obrazy. Odpowiedzialny za ten proces ma być neuroprzekaźnik, związek chemiczny o nazwie acetylocholina, niezastąpiony również dla sprawnego funkcjonowania pamięci, skupienia uwagi i mięśni. Jego odkrycie uhonorowano Nagrodą Nobla.
Zapamiętujemy tylko pięć procent snów. Wspomniani badacze twierdzą, że powodem jest błyskawiczna zmiana procesów chemicznych zachodzących w naszym mózgu w chwilę po przebudzeniu. Dlatego, jeśli jakieś marzenie senne nie „wybiło się” szczególnie na plan pierwszy albo przebudzenie nie nastąpiło w czasie jego trwania, to tym samym treść znika raz na zawsze. Po prostu, umysł „przestraja się” w mgnieniu oka do działania na jawie.
No i gdzie tu miejsce na powab freudowskich koncepcji mówiących, że zapominam sny, bo następuje proces ich wyparcia. A wszystko dlatego, że – nie ma co ukrywać – duża część marzeń sennych atakuje, niepokoi, gorszy i dręczy. Pojawia się więc nie uświadamiana potrzeba skutecznego pozbycia się ich. Też raz na zawsze.
Tak czy inaczej, żeby marzenia senne były najczęściej baśniowe, jasne i w pogodnych barwach weźmy przykład z mieszkańców jednego z górnośląskich miast i ich powszechnego przekonania, że takie właśnie zapewnić może jedynie dobrze wietrzona pościel. Ewentualnym prześmiewcom przypominam widoki schnącej na sznurkach bielizny, spotykane na każdym niemal kroku w miastach południowej Europy.
Śniłeś twórczo i ładnie? Podziel się.
Źródła:
Alan Longstaff, Neurobiologia. Krótkie wykłady. Wydawnictwo Naukowe PWN
Zygmunt Freud, Wstęp do psychoanalizy. Wydawnictwo Hachette
- 6.11.2015
- komentarze 3
- 0
- sen