PODAGRYCZNIK. SMACZNY WRÓG
Nawet nie pytaj właściciela ogrodu o podagrycznik. Albo machnie z rezygnacją ręką, albo będzie snuł barwną opowieść o latach daremnej walki z podstępnie działającym przeciwnikiem, mającym tak wredny charakter, że bardziej pasowałaby do niego nazwa „pogardycznik”. Do niedawna należałem do tych pierwszych i nawet nie miałem ochoty na poznanie nazwy tej zaborczej rośliny. Siła jej łamliwych kłączy wydaje się nieposkromiona; potrafi, niczym Feniks z popiołów, odrodzić się z pozostawionych w ziemi maleńkich fragmentów. Liście, które pojawiają się szybko, znienacka zagarniają kolejne tereny, przypominając szturmujące oddziały nieprzyjaciela. Co robić z tak groźnym wrogiem? Moja rada – zjadać go.
I to w dużych ilościach. Bez złudzeń, na pewno nie zdezerteruje, ale zawsze będzie go trochę mniej. A my, niczym w starych plemiennych wierzeniach, przejmiemy jego siłę i witalność. Dlaczego warto? O tym powiem za chwilę.
Po łacinie roślina nazywa się nobliwie – Aegopodium podagraria L., gdzie „podagraria” znaczy: leczący podagrę. W polskiej nazwie podagrycznik taką sugestię zawiera wprost. W języku angielskim można spotkać się z dwoma terminami: „goutweed” (ziele artretyzmu) albo „herb Gerard” (ziele świętego Gerarda, patrona chorujących na reumatyzm).
Medycyna naturalna i tu się nie myliła. Od wieków wykorzystywano podagrycznik w leczeniu reumatyzmu i dny moczanowej. Najpierw, na wyczucie, bez naukowego potwierdzenia, ale już w połowie XVII wieku należało dać wiarę słowom angielskiego lekarza i botanika, Nicolasa Culpepera, który w swoim dziele „Complete Herbal” tak pisał : „Nie należy przyjmować, że podagrycznik otrzymał swoją nazwę bez dostatecznego powodu, lecz dlatego, że doświadczono, iż jest on w stanie leczyć artretyzm i bóle nerwu kulszowego (ischias). Już samo noszenie przy sobie tego leczniczego ziela koi bóle i chroni przed chorobą”. Współczesna medycyna te wieści potwierdziła: odkładanie się soli kwasu moczowego w tkankach powoduje rozwój chorób reumatycznych i artretyzmu. Podagrycznik wymiata sole z organizmu i poprawia niewłaściwy metabolizm, który jest sprawcą choroby.
Czego jeszcze dowiedziałem się o właściwościach tego chwastu? Przyspiesza trawienie i pomaga w prawidłowym funkcjonowaniu jelit, powinny więc brać go pod uwagę osoby odchudzające się. Może być stosowany w kuracjach oczyszczających, zwłaszcza że działa kojąco na wątrobę, a sok odkwaszająco na organizm. Wyciągi hamują rozwój gronkowca złocistego i niektórych grzybów. Przynosi ulgę przy ukąszeniu owadów, wystarczy przyłożyć okład z rozgniecionego liścia. Ogólnie – regeneruje.
Przyznasz, że całkiem nieźle, jak na roślinę, o której wszyscy (no, teraz już prawie wszyscy) myślą jak najgorzej.
Cóż w takim razie zawiera w swoim składzie, że właściwościami nie ustępuje uznanym zielarskim „gwiazdorom”?
- Witaminę C w ilościach, jakich się nie spodziewasz. Ma jej aż dwieście miligramów w stu gramach świeżej rośliny (dla porównania cytryna pięćdziesiąt trzy gramy).
- Karoteny w ilości niewiele mniejszej od marchwi.
- Olejki eteryczne: limonem, o właściwościach bakteriobójczych i felandren – grzybobójczych.
- Związki mineralne: magnez, żelazo, potas, miedź, mangan i wapń.
- Saponiny, które mają właściwości moczopędne i wykrztuśne, ale przyspieszają również metabolizm tłuszczów.
- Flawonoidy, inaczej mówiąc, przeciwutleniacze.
Uzbrojony w teorię sprawdzam smak liścia. Nie uwierzysz! Podagrycznik, należący do rodziny selerowatych, przypomina… marchew, trochę pietruszkę, wszystko razem z lekką nutą nienachalnej goryczki. Nie mam wątpliwości, że może być podstawą przeróżnych sałatek (w Rosji kiszony jest jak nasza kapusta).
To dopiero paradoks. Ogrodnicy zwalczają zaciekle podagrycznik, by wysiać w tym miejscu, na przykład sałatę, która jest przy nim – trzeba to brutalnie powiedzieć – witaminową nieudacznicą.
Smaczny i jako samodzielny składnik sałatki, i jako dodatek. Na razie wypróbowałem jedną, prostą wersję z sosem winegret, ale wielu kulinarnych blogerów przekonuje, że można go też dusić jak szpinak, ugotować z niego różne zupy, dodać do jajecznicy lub naleśników.
A jeszcze całkiem niedawno popukałbym się w czoło słysząc o takich pomysłach.
O jednym zaskoczeniu muszę jeszcze wspomnieć. Zawsze wydawało mi się, że podagrycznik jest mało urodziwy, że na łące, rabacie wszystko wokół ładniejsze od niego. Taki niczym nie wyróżniający się ogrodowy szarak i miernota, w dodatku złośliwa. W trakcie sesji zdjęciowej okazał się całkiem fotogeniczną i ujmująco efektowną rośliną.
Cóż, w wyszukiwarkach alarmujące prośby o pomoc w skutecznym zwalczaniu tego chwastu współzawodniczą z setkami przepisów kulinarnych na wykorzystanie go w codziennym menu. Od niedawna zwracam uwagę jedynie na te drugie. Podagrycznik, moja miłość? Bez przesady. Powiedziałbym raczej – zemsta smakuje najbardziej.
Korzystałem z:
Łukasz Łuczaj, Dzikie rośliny jadalne Polski
Hanna Szymanderska, Z łąki na talerz
- 16.05.2016
- Brak komentarzy
- 1
- przepis, wiosna